środa, 17 grudnia 2014

I. Powrót


~**~

Powoli przemierzała lotnisko, ciągnąc za sobą małą walizeczkę w kolorze ciemnej fuksji, ubrana w dżinsowe rurki i cienką bluzkę na ramiączka. Właśnie wracała z wakacji, podczas których mogła odsapnąć od szarej codzienności, zwłaszcza po tym, jak zaledwie miesiąc temu rzuciła pracę dla rządu. Miała dość widoku trupów i ich wnętrzności pokrywających całą powierzchnię jakiegoś rozwalającego się lub gnijącego budynku. Jej długie włosy spięte w kucyk wesoło podrygiwały w takt jej szybkich kroków. Uśmiechnęła się pod nosem. Po drugiej stronie, obok recepcji jakiś puszysty pan z szarym garniturze zażarcie kłócił się o coś z ochroną. Spojrzała na jedną z wielu elektronicznych tablic wiszących kilka metrów przed wysokim sufitem, która wyświetlała godziny odlotów i przylotów. Wzrokiem starała się odnaleźć litery układające się w jej rodzinne Indianapolis. Najwyraźniej przybyła tutaj za późno lub ewentualnie zbyt wcześnie. Z westchnieniem zajęła miejsce na niewygodnym, niebieskim i w dodatku plastikowym krześle. Wyjęła z kieszeni spodni telefon. Żadnych połączeń ani sms-ów. Znajomi naprawdę wzięli sobie do serca jej ostrzeżenia. Nagle poczuła przy swoim bucie lekkie szturchnięcie.Opuściła głowę. No proszę, butelka mineralnej wody.
-Przepraszam, ale ze mnie niezdara- spostrzegła ocierającego pot z czoła mężczyznę, biegnącego w jej kierunku. Facet miał jakieś czterdzieści lat, wymiętolony mundur, tłuste włosy, a także wyraźną nadwagę. Wzdrygnęła się, zachowując na twarzy taktowny i wyrozumiały uśmiech.
-Nic się nie stało- nachyliła się, by podnieść ów przedmiot. Niespodziewanie spod jej bluzki wypadł mały nóż. Grubasek przystanął, niczym sparaliżowany, a potem sięgnął po małe urządzenia zdradziecko przypominające paralizator. Kobieta zmrużyła na niego oczy.
-Tutaj nie można trzymać broni- wydukał dobrze znane jej słowa.
-Pan chyba nie myśli, iż czymś takim miałam zamiar pozbawić kogoś życia, prawda?- pytająco uniosła brew. Ta przesadna ostrożność zawsze działała na nią, jak płachta na byka.- Pracowałam w wojsku i...
-Żołnierzom w głowach się poprzewracało od tego uśmiercania! Proszę położyć się na ziemi, ręce za głowę!- wykrzyczał, mierząc w jej serce przyrządem, który złowieszczo brzęczał. Przygryzła dolną wargę.
-Um... Przykro mi, ale jestem zmuszona Panu odmówić. Przyjechałam tutaj prosto z Hiszpanii i mam zamiar samolotem dolecieć do Indianapolis- wyjaśniała, zaciskając przy tym zęby. Najchętniej kopnęłaby tą spoconą świnię prosto w tłustą dupę!
-Odmówić?! Ochrona! Ochrona do jasnej cholery!- wydarł się, tym samym przyciągając uwagę innych oczekujących. Sakura skrzyżowała ramiona na piersi i dumnie uniosła brew.
-Z całym szacunkiem, ale czy Pan nie odpowiada za pilnowanie porządku?- krótkie zdanie wywołało stłumione chichoty otaczających ich ludzi. Mężczyzna o imieniu, jak przeczytała na plakietce, Lary zmieszał się okropnie i nerwowo rozejrzał. Przeklął na tyle głośno, by różowo-włosa to usłyszała. Powoli podniosła się z siedzenia, a następnie rozprostowała ścierpnięte mięśnie.
-Cóż, zapomnijmy o tym, zgoda?- nie zaczekawszy na odpowiedź, rześkim krokiem ruszyła w stronę recepcji. Oparła łokcie o blat chłodnego biurka i pochyliła się do przodu, wspinając na palce stóp.
-Tak?- zwróciła się do niej rozpromieniona pracownica ze śmiesznym kapelusikiem na włosach.
-Kiedy będą odloty do Indianapolis? Zależy mi na czasie- skłamała.
-Eh, teoretycznie powinien już wylądować- kliknęła kursorem myszki na jakiś plik, najprawdopodobniej z terminarzem lub czymś w takim stylu.
-A praktycznie?- zadała kolejne pytanie. Burczało jej w brzuchu, było jej gorąco, a nie chciała wyglądać, jak ten spocony i natrętny wieprz. Marzyła o letnim prysznicu w jej gustownej łazience. A na deser gigantyczna miska lodów czekoladowych z mnóstwem bitej śmietany i koniecznie malinami. Zanim recepcjonistka udzieliła jakiejkolwiek odpowiedzi, po całym budynku rozległ się przeraźliwy pisk połączony z histerią. Zielonooka błyskawicznie okręciła się na pięcie, rozszerzyła oczy ze zdziwienia i kompletnie skamieniała. Z jednej z sal, przepychając się, niemal wywracając o własne nogi, wybiegli ludzie. A oto za całkowicie oszkloną ścianą wychodzącą wprost na pas startowy widać było wyłącznie biały dziób samolotu, który przechylając się we wszystkie strony, leciał tuż na tłumy ludzi i poczekalnię.
-Wszyscy tutaj!- naprowadziła ich. Już niejednokrotnie przeprowadzała akcje ewakuacyjna. Po wielu szkoleniach było to, jak machinalne stawianie pieczątek na wizach. Zalały ją tłumy. Osłoniła twarz ramionami. Ludzie natychmiast wybiegli bocznymi drzwiami na zewnątrz. Na stanowisku pozostała ta sama uczynna recepcjonistka oraz różowo-włosa dziewczyna.
-Pomocy!- nawoływał przestraszony głosik. Mała dziewczyna przewróciła się na samym środku sali, wystawiając się na uderzenie. Sakura oszacowała, iż pozostało niecałe pięć sekund. Nie tracąc ani chwili rzuciła się do szaleńczego biegu, dziękując Bogu za swoją kondycję. Jeszcze trzy metry. Odbiła się od ziemi i niczym rasowy gracz rugby swoją siłą przeniosła je dalej. Obie przeturlały się, a potem słyszały tylko gigantyczny huk. Haruno ostatkiem sił zasłoniła dziewczynkę swoimi plecami. Pył i gruz rozpierzchły się po pomieszczeniu. Na skrzydle, gdzie znajdowały się silniki wybuchł pożar, a szkła walały się po podłodze.
-Proszę Pani!- tupiąc szpilkami miła recepcjonistka podbiegła do nich.
-Nic mi nie jest. A tobie?- zwróciła się do dziewczynki kurczowo ściskającej białego misia.
-M-moja mama miała przylecieć tym samolotem- wydukała poprzez spływające po policzkach łzy. Kobiety drgnęły, gdy metalowe drzwiczki gwałtownie, ale ze skrzypnięciem się otworzyły. Sakura przyzwyczajona do trudnych warunków podniosła się na równe nogi. Z wnętrza maszyny wydobywał się nieprzyjemny odór, a kurz wchodzący w oczy nie sprzyjał obserwowaniu. Nagle ze środka wypadło powyginane ciało. Upadło z plaśnięciem na podłogę, a następnie niemrawo i z pomrukami unosiło się na własne nogi. Dziewczynka głośno wciągnęła powietrze. I w końcu kolejni pasażerowi opuszczali swoje dotychczasowe miejsce egzystowania. A może to już nie byli pasażerowie?
-Cholera!- syknęła różowo-włosa. Cieszyła się, że na razie te potwory, z którymi miała już styczność, nie wywąchały jej zapachu. Gdzie się teraz podziewa ten przesadnie ostrożny ochroniarz?- Szybko, zmywamy się stąd- sprawnym ruchem pociągnęła jej tymczasowe towarzyszki znikając za obrotowymi drzwiami. Drżały im dłonie.- Jak macie na imię?
-Courtney- odparła blondynka sapiąc.
-Ja, Mandy- przyspieszyła kroku mała brunetka.
-Dobrze. Jest tu jakieś wyjście ewakuacyjne albo dla personelu?- zainteresowała się.
-Najprawdopodobniej zostało zniszczone, a dla personelu jest na końcu głównego korytarza- podpowiedziała Courtney.
-A gdzie do cholery główny korytarz?!- zdenerwowała się. Potrzebowała precyzyjnych informacji.
-Przy pierwszym rozwidleniu musimy skręcić w lewo. Nie możemy po prostu po kogoś zadzwonić?- typowa blondyneczka na tropie.
-Jasne, tylko po kogo?! Policja dopóki sama się tu nie zjawi, uzna nas za wariatki, a do wojska numeru nie posiadam, więc zamiast główkować, biegnij!- stanowczo wydała rozkazy.
-Ale czy to nie są ludzie?- tym razem odezwała się Mandy.
-Raczej byli. Pamiętacie to zagrożenie, o jakim powiadomił rząd. Wirus, który został zgładzony poprzez wybuch, najwyraźniej postanowił się zemścić. Uznajmy, iż mamy tutaj inwazję żywych trupów. Jeżeli się nie streścimy, dopadną nas, zjedzą lub w najgorszym wypadku staniemy się jednymi z nich. Przykro mi z powodu twojej mamy, ale...- zacięła się. Co miała powiedzieć siedmiolatce, żeby ją pocieszyć?- Uciekaj.- dokończyła.

~**~   

Wojskowe jeepy zaparkowały niedaleko w połowie walącego się budynku. Z północnej ściany wystawało jedno skrzydło i tył samolotu. Niedługo potem nadleciały czarne, jak noc śmigłowce, które wylądowały obok przygotowanych do ewentualnego natarcia żołnierzy. Z jednego z nich powoli, rozkoszując się swoim kubański cygarem, wysiadł poważnie wyglądający mężczyzna. Jego ciężkie glany w charakterystyczny sposób stukały o asfaltowe podłoże. Broń miał przewieszoną przez lewe ramię, a kombinezon moro z licznymi odznakami świadczył o jego wysokim stanowisku.
-Co mamy, panowie?- zwrócił się do swoich podwładnych.
-Samolot chyba nie wyhamował- zaśmiał się facet o równo przyciętych i postawionych włosach. Kwadratowa szczęka oraz opinające się na ubraniu mięśnie czyniły z niego wzór prawdziwego żołnierza.
-Nie- zimny ton blond-włosego chłopaka przywrócił ich na ziemię, pozostawiając sferę domysłów odłogiem.
-Proponujesz coś?- czerwonowłosy dowódca jednostki zwrócił pytające spojrzenie w stronę dumnie idących agentów rządowych w specjalnych strojach.
-Spójrz przez wizjer, przyjacielu- nieznacznie kiwnął podbródkiem wskazując na jedną z mniejszych dziur wywołanych tym "wypadkiem". Wszyscy skierowali tam wzrok, a potem, niczym na zawołanie otworzyli swoje buzie i ponownie je zamknęli, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.
-Kurwa mać!- głównodowodzący tupną nogą o ziemię.-Włamać się do systemu i pokazać mi nagrania z kamer! Musimy wiedzieć czy są tam jacyś ludzie, do kurwy nędzy!- ryknął ile sił w płucach. Kilka osób biegiem wpadło do opancerzonego wozu. Kliknięcia myszką, zgadywanie haseł i gotowe!
-Mamy to!- szczupły i kościsty mężczyzna zdyszany stanął przed swoim przełożonym.
-I?- uniósł brew.
-Dwie kobiety i dziewczynka skierowały się na wschodnie skrzydło budynku.
-W porządku. Naruto, Kakashi, Gaara, Chris, Mike, wejdziecie jako pierwsi! W razie kłopotów wyślę wam kolejną grupę. Dowodzi... Gaara- zarządził. Wymienieni godnie kiwnęli głowami. Włączając małe latarki, znajdujące się na kamizelkach kuloodpornych, w lekko pochylonych pozycjach i z karabinami opartymi o ramiona wkroczyli pomiędzy ruiny lotniska. Małe światła, jakie dawały baterie nie były zbyt przydatne, ale świetnie wyszkoleni żołnierze, którzy już raz spotkali się z tymi upiorami, zbytnio się tym nie przejmowali. Szaro-włosy wyjął z kieszeni pomiętą paczkę niedawno zakupionych białych Malboro i za pomocą zapalniczki przedstawiającej na swej powierzchni plastikową blondynkę w skąpym bikini, zapalił czubek papierosa. Mocno się zaciągną i przez kilka sekund potrzymał dym nikotynowy w ustach. Znaleźli się na rozwidleniu dróg. Wszyscy gwałtownie przystanęli.
-Dobra, strzelajcie tylko w głowę- rozkazał Uzumaki, nie bacząc na zdziwione spojrzenia Chris'a Brown'a, za którym osobiście i z nieukrywaną wzajemnością nie przepadał.
-Od kiedy jesteś szefem?- prychnął pod nosem. Został obrzucony na tyle chłodnym spojrzeniem, że wyjątkowo bez użycia rękoczynów przymknął swoją wiecznie kłapiącą jadaczkę.
-Skoro ci nie pasuje, to rób co chcesz, ale nie miej pretensji, gdy odstrzelę ci głowę, po tym jak te skurwiele się na ciebie rzucą- wycedził Uzumaki. Nie lubił, kiedy ktoś podważał jego zdanie, a ten człowieczek najwyraźniej znalazł sobie nowe hobby lub życiowe powołanie.
-A co jeśli ty...
-Wątpię, Ja cię ostrzegam, więc nie ma potrzeby, abyś musiał mnie zabijać- przerywając mu w pół słowa, wyraźnie dał do zrozumienia, że nie ma sensu martwienia się o jego los.- W którą stronę, kapitanie? popatrzył na milczącego Sabaku.
-Eh, sądzę.... Prawo- rzucił szybko, gdy do ich uszu doleciał charakterystyczny bełkot wydawany głównie przez zombie. Broń została odbezpieczona.-Ruszajcie się- syknął kiwając na nich ręką. Oparli prawe ramiona o zimne ściany i jeden za drugim szli mając przed sobą potencjalny cel. Mięśnie napięte, nogi ugięte i gotowe do skoku.
-Na mój znak- szepnął czerwonowłosy, zbliżając się do końca obranej drogi. Przystanęli. Ciemność po wyłączeniu latarek zdawała się być nieprzenikniona i tylko noktowizory pomagały w pewnym stawianiu kroków, zwłaszcza, że z jakiejś nieznanej im przyczyny część instalacji elektrycznej popsuła się. Być może samolot uszkodził odpowiednie kable. Tego nie wiedzieli.
-Teraz!- wyskoczyli razem, ale korytarz świecił pustkami. Dalej znajdowało się pomieszczenie z dużej wielkości oknem pokrytym przez brud, wychodzącym na korytarz. Podeszli bliżej, odpowiedział im ten sam, ochrypły głos. Przerzucili czujne spojrzenia w kierunku szyby. Zmrużyli oczy, chcąc przyjrzeć się dokładniej. Poprzewracane biurka i obrotowe krzesła walały się na podłodze. Ale było tam coś jeszcze. Bo oto przesuwając się po podłożu z twarzami wykrzywionymi w dziwnym grymasie przypominającym mieszaninę pożądania, cierpienia i złości zarażeni przybliżali się w ich kierunku. Niewiele myśląc Chris nacisnął spust i na oślep strzelał w zombie śmiejąc się głośno.
-Żryjcie to, sukinkoty!- przekrzyczał hałas spowodowany tak lekkomyślnym zachowaniem żołnierza. Kiedy skończył wszędzie było widać odłamy szkła oraz zanikający pył. Mężczyzna odwrócił się do pozostałych przodem, podpierając bok ręką, uśmiechnął się cwaniacko i zmierzył blondyna usatysfakcjonowanymi oczyma.
-No i co, Uzumaki?- powiedział zaczepnie, Nim jednak Naruto zdążył zignorować jego uwagę, tak jak miał w zwyczaju czynić, jakaś postać o zgniłozielonym odcieniu skóry z wieloma zmarszczkami, podartym i pokrytym w niektórych miejscach zaschniętą krwią stroju, z największym impetem oraz zaskoczeniem wpadła na Browna, powalając go na plecy. Szamotali się, a najprawdopodobniej kobieta, a raczej potwór, który kiedyś uchodził za kobietę, próbował wgryźć się w szyję swojej chwilowo ogarniętej paniką ofiary. Rozległ się przytłumiony huk, a upiór padł z roztrzaskaną czaszką, zalewając swoją zgniłą, cuchnącą krwią kilkanaście centymetrów i tak okropnie wyglądającej podłogi. Chris zepchnął ze swojego torsu sztywne truchło i ciężko oddychając, dźwignął się na nogi. Otarł pot z czoła i przymknął powieki. Poczuł, jak ktoś przyciska go za koszulkę do betonu. Rozszerzył oczy ze zdumienia. Na przeciw siebie miał skupioną i kamienną twarz swojego największego rywala.
-Czy ja ci nie mówiłem, żebyś kurwa strzelał w ich łby?!- zapytał ostro, niemal go dusząc.
-Spieprzaj- warknął i wyswobodził z jego uścisku.- Po co mamy tutaj przebywać?! Wszyscy to już trupy albo te... popaprańce! Zmywajmy się!- usilnie próbował dotrzeć do nastawionych na odparcie zagrożenia umysłów swoim kompanów.- Mike?- błagalnie jęknął na najbliższego kumpla, który wzruszył ramionami.
-Jak chcesz to idź. Dla nas znajdzie się placyk na cmentarzu, ale ty i twoje przerośnięte ego chyba się nie zmieścicie- wisielczy humor Kakashiego przywrócił mu dawną hardość.- Jesteś żołnierzem, a to zobowiązuje. Naszym zadaniem jest wyprowadzenie z tego bagna kobiet, w tym bezbronnego dziecka. Takie pół mózgi, jak ty mogą tego do końca nie pojmować- zadumał się. Chris niezauważalnie zacisnął pięści, aż zbielały mu kostki.
-Agenci- wymamrotał. Ci szczególnie działali mu na nerwy, więc jedyne, co mu pozostało, to odpłacanie pięknym za nadobne. I na tym też przystanął. Ruszyli dalej, pozostawiając za sobą gnijące trupy. Korytarz był wąski i wyglądał, jakby nie używano go przez spory okres czasu. Odór stęchlizny wdzierał się do nozdrzy mężczyzn, zostawiając w buzi nieprzyjemny posmak. Wszyscy narzucili na swoje wargi i dziurki od nosa bandany. To znacznie polepszyło ich sytuację. Kroki stawiali ostrożnie, a jednocześnie szybko. W tej grze liczyła się każda sekunda. Albo wygrają albo zostaną pożarci, przez coś, co już raz spotkali, ale nie mieli najmniejszej ochoty stanąć oko w oko z tym drapieżnikiem.
-A tak w ogóle, czy te kobiety mają jakieś znaki charakterystyczne? Moglibyśmy zobaczyć je z daleka- zaciekawił się Mike.
-Cenne pytanie, Waters- pochwalił go dowodzący.- Jedna to recepcjonista, no wiecie, charakterystyczny mundurek. Dziewczynka ma ze sobą misia, a tamta ostatnia, no cóż będzie najłatwiej, różowe włosy- oznajmił. Naruto na ułamek sekundy z błyskiem rozszerzył swoje oczy, ale pochwalając przy tym wymowne spojrzenie przyjaciela, odwrócił głowę, wychylając się na przód. To mogła być każda kobieta z przesadnym zamiłowaniem do różu, ale z drugiej perspektywy jedyną jaką znał z takim kolorem była właśnie ona.
-Była na wakacjach- Kakashi pochylił się z tyłu jego głowy.
-Daj sobie spokój- uśmiechnął się pod nosem. Jego stosunek do tej misji diametralnie uległ zmianie. W końcu będzie miał okazję uratować ten jej zgrabny tyłek.

~**~

Głośno dysząc przystanęły przed dużymi drzwiami, składającymi się z dwóch luźnych skrzydeł. Ponadto posiadały dwie małe, kuliste szybki, niestety całkowicie zasłonięte brudem. Sakura, mimo stosowania się do instrukcji wydanych przez tą przestraszoną, aczkolwiek nadal bardzo życzliwą pracownicę lotniska, miała wrażenie, że cały ten budynek to plątanina korytarzy lub jakiś magiczny labirynt, do którego trafiły. Może wcale nie ocaliła Mandy? Może umarła i to jest jej cholerna kara za wszystkie popełnione przestępstwa? Przeczesała swoje puszyste włosy i w końcu zawiesiła zielone oczy na lekko drgających, zapewne pod wpływem powietrza wydobywającego się z szybu wentylacyjnego, wrotach. Przygryzła pełne wargi. 
-Pani nie zamierza tam wejść, prawda?- na kilka chwil zignorowała drżący głos Courtney. Gdyby była sama miałaby znacznie większe szanse na wydostanie się z tego cuchnącego śmiercią miejsca. Zachciało jej się ratowania cywili. Z kieszeni jeansów wyciągnęła telefon z poharatanym ekranem niegdyś dotykowym oraz swój nóż, który całkiem niedawno przysporzył grubego ochroniarza o nadciśnienie i ostry język. Zamyśliła się.
-Owszem- przytaknęła, zakładając ręce na piersi.- To jedyna droga i jedyne wyjście, a wy, jeśli wam życie miłe, powinnyście iść tam razem ze mną. Czekając tutaj na pomoc możecie spokojnie popełnić samobójstwo, bo zanim ona was znajdzie te truchła was wyśledzą, a po tym kaplica- uśmiechnęła się, próbując dodać im odrobiny swojej otuchy. Patrzyły na nią zaskoczone, czemu trudno się dziwić. Gonią je umarli, a ta kobieta najzwyczajniej w świecie prosi o własną śmierci wciągając w to biedne i niczemu niewinne istoty. W duchu błagały o pomstę do nieba. Różowo-włosa westchnęła przeciągle, dając do zrozumienia, iż nadszedł koniec podejmowania decyzji.
-Słuchajcie. Byłam w wojsku, więc umiem zapewnić wam bezpieczeństwo, nawet jeżeli na to się nie zanosi, rozumiecie?- ściągnęła brwi.
-Zgoda- szepnęły zrezygnowane. 
-Ja idę z przodu, Mandy ty środek i rozglądasz się dookoła, a ty zamykasz naszą grupę. Uważaj na to, co czai się za tobą, okey? Nic się nie martw, obronię was- zapewniła. Podeszła do drzwi i licząc na odrobinę szczęścia, pchnęła je zdecydowanie. Zaskoczenie mogłoby dać jej przewagę, której w tej momencie potrzebowała, niczym powietrza. Wyciągnęła przed siebie nóż i napięła niemal wszystkie mięśnie. Jej pseudo koleżanki czaiły się za jej plecami, wywiercając w nich dziurę oczyma. Kompletna pustka. Rozejrzała się po raz kolejny. Po prawej znajdował się włącznik światła. Zbliżyła się do niego, a następnie przycisnęła palec wskazujący do małego, wystającego przycisku. Kilka lamp zaświeciło bladym, aczkolwiek irytująco oślepiającym światłem. Jedna z nich w żałosny sposób mrugała. Lepsze to niż nic. Przyspieszyła kroku, co minuta oglądając się za siebie. Nie ufała instynktowi ani zmysłom Courtney, a na małej nie miała co polegać. Niedawno straciła matkę, którą być może spotkają, ale w znacznie zmienionej postaci, czego Haruno obawiała się najbardziej. Ruszyły dalej.
-Cały czas prosto, tak?- upewniła się.
-Yhy- mruknęła pod nosem blondynka. Zatrzymały się w momencie, kiedy do ich uszu doleciał jakby dźwięk strzałów z karabinu. Ktoś przeżył! Nie, pomoc ze strony służb specjalnych nadeszła szybciej, niż była agent rządu, by się spodziewała. Muszą być niedaleko, ale skoro używali broni, to oznacza tylko jedno. Te wkurzające umarlaki są zdecydowanie za blisko. Zza zakrętu wyszła jakaś nieznana im postać, do bólu przypominająca ochroniarza Lary'ego. Jej świszczący i płytki oddech przyprawiał o ciarki na plecach. Mimo to trzy kobiety nadal zachowywały zimną krew. Mężczyzna powłóczył nogami, z których ciekła krew, a jego ramię wisiało bezwładnie. Zapewne został postrzelony. Na widok żywych i smacznych osób, bynajmniej nie chcących dobrowolnie się poddać, ruszył żwawiej. Zachowywał się, niczym rasowy zabójca. Miał szaro- niebieski odcień skóry z licznie cieknącą ropą w postaci żółtej mazi oraz wszędzie na jego ciele w oczy rzucały się zmarszczki spowodowane mutacją organizmu, a także zranienie, te głębsze tudzież zwykłe otarcia. Haruno ugięła nogi w kolanach. Była spokojna i opanowana. Najlepiej, jeżeli dobrze wymierzy cios i za pierwszym razem pośle przeciwnika na tamten świat. Nie potrzebnie marnować energii skoro to może nie być jej ostatnia walka o przetrwanie. No chyba, że sama umrze. Tą opcję od razu wykluczyła. Nie da zdławić się jakiemuś trupowi. Rozpoznała go.
-Lary, jasna cholera! Nie strasz mnie Pan tak, co?- zaśmiała się, rozładowując napięcie. Słowa nie dotarły do owego Lary'ego, ale dziewczyna nie poddała się.- Mam nóż. Nie powinieneś wezwać ochrony, hm? A nie, sam nią jesteś. To wyjaśnia, dlaczego tak mnie ścigasz... Nawet będą trupem- w tym momencie skoczył na nią. Zwinna i będąca nadal w formie wykonała skok w tył i wylądowała na jednej nodze w gracją godną baleriny.
-Dziękuję, dziękuję- skłoniła się teatralnie. Mandy zachichotała- cel osiągnięty!- Eh, nigdy cię nie lubiłam- przejęła pałeczkę. Odbiła się od podłogi i lewą ręką oparła na barku wściekłego trupa. Odwrócił głowę próbując zatopić ohydne zęby w jej nadgarstku, Będąc do góry nogami, zamachnęła się dłonią i wkładając w to troszkę swojej siły, odcięła głowę Lary'ego. Wykonała salto i popatrzyła, jak ociężałe ciało opada na podłogę, a głowa z wystającymi oczyma toczy się w jej kierunku.
-Nie umiesz odpuścić?- zapytała i kopnęła go w polik.- Mówiłam? Dałam radę!- uniosła kciuk w górę.
-Gdzie się Pani tego nauczyła?- zająknęła się Courtney.
-Tato mnie szkolił- niedbale wzruszyła ramionami.- Poza tym to przydaje się w wojsku. Byłam jedną z najmizerniejszych tam osób i uznano, że się nie nadaję. Cóż, pokazałam im moje drugie oblicze.
-Super- uśmiechnęła się czarnowłosa.- Teraz się nie boję.
-No to okey- poczochrała ją po włosach. Dalej już biegły. Mijały korytarze, sale i nie zwracały uwagi na martwe ciała. Czasami przedzierały się pomiędzy meblami lub mocowały się z zablokowanymi drzwiami. Wkrótce zobaczyły światełko, ale nie takie, jakie dają żarówki lub lampy. Owo światło pochodziło z zewnątrz. Nawet powietrze było tu bardziej... normalne. Niestety to nie był koniec ich kłopotów. Na jednym upiorze nie mogło się skończyć. Przecież jest ich tutaj całkiem mnóstwo. Wyskoczyły wrzeszcząc i wymachując obrzydliwymi łapami. W oczach miały szał, z ust leciała im ślina i piana. Sakura zacisnęła pięści. Pięć, dziesięć, piętnaście... Kurwa mać! Za dużo, jak na jedną osobę. Gruby i postrzelony Lary był dla niej pikusiem, ale oni to całkiem inna bajka i to bez cudownego happy endu. Jej serce łomotało w piersi. Dwie opcje. Albo ucieknie wykorzystując swoje umiejętności albo też zostanie, przyjmując na siebie wszelkie ciosy, dając jednocześnie Mandy i recepcjonistce możliwość ucieczki. Byli coraz bliżej. Dziewczyna wykazując się heroizmem lub też głupotą wybiegła im na spotkanie, po czym gwałtownie skręciła w prawo, zaś jakaś połowa z zarażonych ruszyła za nią. Mansy zniknęła za nasypem żelaznych rur i odłamków spadających z sufitu. Głos uwiązł w gardle Haruno. Swoją jedyną broń rzuciła sparaliżowanej pracownicy pod nogi.
-Trzymaj!- krzyknęła. Jeżeli te gnoje dopadną dziecko, to własnymi rękoma powyrywa im serca i złoży na własnoręcznie zrobionym ołtarzu, jako ofiara dla... siebie. Na samym szczycie ujrzała widok, który wywarł na niej mieszane uczucia. Mandy żyła, ale otaczało ją półkole tych popaprańców. Wściekła porwała pierwszy, cięższy kamień i rzuciła go prosto w głowę upiora w ubraniu... woźnego? Powaliła go, ale dorobiła się sporej grupy nowych wrogów. Pobiegła na około i stanęła między dziewczynką a potworami. Trzymając w ręce zardzewiały łom, dumnie uniosła głowę. Czuła, jak ktoś z tyłu ciągnie ją za koszulkę. Mandy tak panicznie się bała. Nie czekając kopnęła trupią kobietę o kasztanowych, rozczochranych włosach w brzuch, posyłając ją na kilka metrów w tył. Byli przerażający, ale słabo trzymali gardę. Kolejnego cięła łomem w szyję, przez co upadł i już nie miał okazji na zemstę. Ale ku jej zdumieniu ciągle ich przybywało. Jeden z nich nabył przesadnej śmiałości. Rzucił się od boku na wstrząśniętą Mandy. Sakura odciągnęła ją za siebie i przymknęła powieki, chcąc przyjąć na siebie, to ci i tak nieuniknione. Seria strzałów. Może to mniej bolesne niż zamiana w tego... ugh... skurwiela.
-Sakura- szepnęła.- Jesteśmy uratowane- gwałtownie się ocknęła. One nietknięte, trupy z równiutkimi dziurami w głowie. Coś błysnęło. Szybko złapała to w locie. Jej nóż.
-Jak zwykle nie umiem ci zaimponować. Dobrze, że zaskoczyłem cię, ratując twój seksowny tyłek- ten głos. Z cienia wyłoniła się para niebieskich tęczówek. Mężczyzna ubrany w strój maskujący z bandaną na twarzy i bronią w ręku, szedł w ich stronę, lustrując Haruno swoimi oczami.
-Ty...- szepnęła. Zalało ją tyle emocji. Miała ochotę rzucić się mu na szyję, a jednocześnie sprzedać kopniaka w jego tyłek. Musiał z nią pogrywać. To była niezastąpiona część ich wyboistej znajomości.

~***~       

1 komentarz:

  1. aaaaaa!!!! tylk tyle !? Kurdeeeee !!! W takim momencie przerywać ? Jak morzesz ? dawaj szybko nowy rozdział bo czekam z niecierpliwością. ZA JE BI STE ! no to tak jednym zdaniem :) pozdrawiam i z niecierpliwością oczekuje kolejnego rozdziału ^^

    OdpowiedzUsuń